Nie przegap najnowszych videoklipów!
Bilet kupiony w ostatniej chwili bo miałem przeczucie, że będzie można go zdobyć taniej niż sobie to wycenili organizatorzy. Chyba trochę przestrzelili z ceną, bo reklamy koncertu były do samego końca i ciągle z tą samą informacją, że 90% już jest sprzedanych. No bardzo ciekawe, że przez trzy, a może więcej tygodni nie udało im się zrobić sold outu przy takiej zachęcie. Płyta na małej sali gliwickiej Areny na koncercie Arch Enemy/Eluveitie/Amorphis/Gatecreeper, który odbył się 19 października, z tyłu była delikatnie mówiąc dość luźna. To w sumie też zastanawiające, bo główna gwiazda dwa lata wcześniej dość szczelnie wypełniła Spodek... a może to była zasługa supportującego ją Behemotha? A tutaj po prostu "rozgrzewacze" nie miały takiej mocy? Na początek Gatecreeper - Amerykanie grający można powiedzieć typowy death metal. Początek średni bo numer był dość wolny i poza darciem nie było w nim żadnego wow. Kolejne utwory to już była konkretna nawalanka, perkusista mocno się uwijał, no ale cóż ja jako nieobyty w tej muzie miałem wrażenie, że niczym szczególnym od siebie się nie różnią. Wokalista starał się jak mógł, zachęcał do circle pitów, ale na tym się mam wrażenie kończyło. Jako drudzy pojawili się Finowie z Amorphis. To na nich zależało mi najbardziej tego wieczoru. Są świeżo po wydaniu płyty "Borderland", której klimat bardzo mi leży i właśnie od numeru "Bones" z niej pochodzącej rozpoczęli swój koncert. Zespół miał do dyspozycji tylko 50 minut, a ponieważ ma bogatą dyskografię postanowił zrobić takie the best of, tak więc z nowej płyty zagrał jeszcze jedynie "Dancing Shadows", oraz pojawiły się dwa utwory z albumu "Queen Of Time", który mam akurat na CD, a były to "Wrong Direction" i kończący cały set "The Bee". Wokalista Tomi Joutsen zarówno growluje jak i śpiewa czystym głosem, bardzo lubię takie połączenie, szczególnie, że niezależnie od tego jaką techniką śpiewa jest to bardzo melodyjne. Czasem również jeden z gitarzystów growlował i niestety robił to o wiele gorzej. Klimatu i przestrzeni wielu utworom dodają klawisze, które tutaj na scenie mamy na żywo, a nie z taśmy. To muzyka raczej do słuchania, a nie do szaleństw, ale mi to bardzo odpowiada. Szkoda tylko, że moment w którym publika miała się popisać znajomością tekstu "House Of Sleep" nie wypalił (nie żebym ja wiedział co trzeba zaśpiewać). Na koncert Eluveitie trzeba było przebudować scenę, bo w końcu zespół liczy aż ośmiu muzyków. Widzę ich po raz drugi w tym roku, tym razem nie jako główną gwiazdę wieczoru. W lutym w Klubie Studio zagrali aż 17 utworów, teraz było tylko 10 i każdy z nich wybrzmiał wcześniej w Krakowie. Mogę więc czuć niedosyt, ale to jak prezentują się wynagradza wszystko. Tak połączyć folk z death metalem chyba nie potrafi nikt inny. Już to pisałem wcześniej - pośród tradycyjnych instrumentów robiących hałas mamy także harfę, piszczałki, skrzypce, korbę lirową i to jest tak ze sobą zestawione, że przy największym zgiełku wszystko klarownie słychać. Do tego te wszystkie przejścia, zmiany nastrojów no po prostu rewelacja. O ile w Krakowie growlujący wokalista Chrigel Glanzmann zdominował występ, to tutaj można powiedzieć podzielili się wokalami z Fabienne Erni niemal po równo. Ruda jak zwykle świetnie, jej partie nie należą do najłatwiejszych, ale wyciągała wszystkie wysokie tony może nie z lekkością, ale bez zarzutu. Na koniec główna gwiazda Arch Enemy. Też świeżo po wydaniu płyty "Blood Dynasty", ale nie zaczęli utworem z tej płyty tylko na pierwszy ogień poszedł "Deceiver, Deceiver" z 2022 roku. Przed rozpoczęciem koncertu scena była zasłonięta, więc zanim opadła płachta z napise Pure Fucking Metal zobaczyliśmy najpierw cienie muzyków i przy pierwszych riffach runęła "kurtyna" w dół, a na nas ściana dźwięku. I po raz kolejny muszę powiedzieć, że przy tej intensywności dźwięków i growlu Alissy White-Gluz, w tej dość niedużej hali wszystko brzmiało bez zarzutu. Swoją największą reprezentację miał najnowszy album, z którego usłyszeliśmy 4 utwory w pierwszej części koncertu w kolejności jako 3, 4, 7 i 8, a były to "Dream Stealer", "Blood Dynasty", "Illuminate the Path" (to tutaj mieliśmy najwięcej partii gdzie Alissa śpiewała czystym głosem) i "Liars & Thieves". Zespół sięgnął również do albumów z początków kariery, kiedy wokalistką była Angela Gossow, ale niestety nie jestem godzien porównywać, bo nie słuchałem i nie znam tych płyt. Całość trwała około godzinę i dwadzieścia minut, może troszkę za krótko, ale mają swój stały set na całej trasie i nie pokusili się tutaj o jakikolwiek wyłom w repertuarze. Na koniec podstawowego setu wybrzmiało "Avalanche", a całość tradycyjnie zakończyło "Nemesis" (kawałek sprzed 20 lat!). Alissa oczywiście wyglądała obłędnie i to nie tylko moja opinia. Bardzo miło spędzony wieczór.
ARCH ENEMY:
ELUVEITIE:
AMORPHIS:
GATECREEPER:
kontakt@wojownicyiklasycy.pl
Website made in WebWave