Nie przegap najnowszych videoklipów!
Są artyści, którzy przywołują różne wspomnienia. Są piosenki, które są w nas przez całe życie odkąd świadomie interesujemy się muzyką.
Szczególnie jak słuchało się Listy Trójki.
I choć wtedy nawet przez myśl nie przeszłoby mi to, że mógłbym pójść na koncert niektórych wykonawców (no bo to przecież nie dla mnie), to po …40 latach człowiek zmienia zdanie i pojawia się chęć zobaczenia ich choć raz na żywo. Szczególnie, że za … 75zł. No właśnie nie rozumiem dlaczego na jednych trzeba wydawać kwotę z dodatkowym zerem, a tutaj taka okazja żeby zobaczyć lionela Richie. Zastanawiałem się czy na tym blogu umieścić relację z koncertu "takiego" artysty, ale że skład miał iście rockowy to nie mam z tym problemu. To klasyka.
Lionel skończył niedawno 76 lat, ale wigoru i energii na scenie mu nie brakuje. To nie jest często spotykane aby na początek, jako pierwszy w kolejności, wykonać swój największy przebój czyli „Hello”. Zaskoczył mnie bo sądziłem, że ujrzę go przy białym fortepianie, a tymczasem zobaczyliśmy go na środku wybiegu (przedłużonej sceny), na której bardzo często później pojawiał się ze swoimi muzykami. Utwory dynamiczne przeplatał z balladami, największe hity zagrał na początek i koniec koncertu. Środkowa część składała się z utworów Commodores, które raczej nie cieszyły się u nas wielką popularnością przez co atmosfera na trochę siadła, ale można było potupać nogą w rytmie funku. Lionel to mistrz jeśli chodzi o ballady. Uroczo wybrzmiały: Stuck on You, Three Times A Lady, Endless Love (tu dowiedzieliśmy się, że od 41 lat prosi Dianę Ross o wspólne wykonanie tej piosenki, ale ciągle słyszy nie, więc prosi publikę aby to ona była Dianą) i Say You Say Me kiedy to wraz z czarnym fortepianem uniósł się do góry na wspomnianym wybiegu. Było i reggae w Se La i porywające taneczne rytmy w Dancing on the Celling (gdzie wpleciono „Jump” Van Halen) i All Night Long w wydłużonej wersji na bis. Trzeba wspomnieć o I’m Easy, które teraz częściej słychać w radiu w wykonaniu Faith No More, a to jego piosenka, którą wykonał na wspomnianym wcześniej białym fortepianie.
Podstawową część koncertu zakończyła piosenka, której Lionel jest współkompozytorem z Michaelem Jacksonem, poprzedzona mową o jedności i pokoju. Chodzi oczywiście o „We Are The World”. Była to taka trochę skrócona wersja, ale nigdy nie przypuszczałem, że podobnie jak „Hello” usłyszę ją na żywo więc tym bardziej się cieszę. Całość około 1h 40 min.
Nie żałuję, że trzeba było jechać kawał drogi i wracać późno w nocy, jestem bardzo zadowolony - nie samym rockiem człowiek żyje.
Siedziałem w sektorze R, dobra miejscówka, ale oświetlenie tak dziwnie padało, że niestety mój sprzęt nie dał rady z tak daleka. Koncert zdecydowanie dla pań, ale niektórzy panowie też poderwali się z miejsc siedzących i bujali się na prawo i lewo.
Na rozgrzewkę … Various Manx. Dostali tylko pół godziny więc zanim się rozkręcili musieli schodzić ze sceny. Mogli dostać ten kwadrans dłużej. Niestety nagłośnienie na początku było słabe, dudniło basem przy „Zabij mnie”, ale kiedy przeszli na ballady było już o wiele lepiej i publika śpiewała „Zamigotał świat”, „Pocałuj noc”, „Zanim Zrozumiesz” czy „Orła cień”. Nie było ich na telebimach, mieli gorsze światła, nie korzystali z wybiegu… ledwie co widziałem Kasię Stankiewicz. Na koniec mix 4 zagranicznych hitów w jednym, wolałbym ich własną kompozycję ale podobno często tak robią żegnając się z publiką.
To był bardzo sympatyczny wieczór.
foto: własne.
kontakt@wojownicyiklasycy.pl
Website made in WebWave