Koncert Machine Head, Fear Factory, Frayle - MCK Katowice 04.08.2025
Ponad dwa miesiące bez metalowego koncertu. I w końcu w Katowicach! Wystraszyłem się zapowiadanej pogody podczas imprezy „Ostrawa w plamenech” i nie pojechałem, budżet pozostał więc postanowiłem skorzystać z jednej z moich zasad, że niektóre kapele trzeba zobaczyć choć raz w życiu i kupiłem wcale nie po okazyjnej cenie wejściówkę na wydarzenie: Machine Head + Fear Factory + Frayle / 4.08.2025 / Katowice
Bo choć pierwsze dwie kapele istnieją ponad 30 lat to nie miałem okazji ich jeszcze posłuchać na żywo! (o ile mnie pamięć nie myli).
Nie wiem czy potrafię obiektywnie ocenić bo choć zespoły znam to nie słucham ich zbyt często, więc jeśli czyta to jakiś fanatyk proszę o wyrozumiałość.
Zacznę od gwiazdy wieczoru Machine Head, bo to dla nich głównie tu przyjechałem. Już chyba wiem dlaczego nigdy w nich mocniej się nie zagłębiłem, kiedy zacząłem oglądać stare teledyski - zespół kojarzono choćby przez wygląd ze sceną nu-metalową za którą ja nie przepadam. Teraz Robb Flynn, który jako jedyny jest w zespole od początku to typowy stary metalowiec bez żadnych warkoczyków na głowie. Przejdźmy jednak do muzyki. Otrzymaliśmy z ich strony prawie dwugodzinny show złożony z 17 numerów z każdego okresu działalności. I takie koncerty lubię, mimo iż kojarzę kilka „największych przebojów” i nie śpiewam jak inni refrenów to atmosfera wciąga na całego. Wszystko było ustawione pod nich: dźwięk, scena, efekty wizualne i pirotechniczne. Brzmieli kapitalnie, ciężko, z niesamowitym groovem, było i thrashowo i modernowo, i był czas na popisy solowe, ale na szczęście nieprzesadnie długie. Myślę, że to nie były tylko kurtuazyjne teksty ale muzycy czuli się tu naprawdę dobrze i Robb doskonale bawił się dyrygując publicznością. Ich utwory nie należą do najkrótszych, więc dodatkowe improwizacje czy zabawy wpłynęły na tak długi i solidny występ. Machine Head wydało właśnie nową płytę zatytułowaną Unatøned, to z niej było najwięcej numerów, ale tylko trzy. Ze znanych mi wybrzmiały: Old, Ten Ton Hammer, Locust, Davidian. Na koniec zagrali Halo, posypały się konfetti i ta prawie 3,5h impreza (licząc z supportami) się zakończyła.
Fear Factory - w tym zespole, który swoją pierwszą płytę wydał w 1992 jest też tylko jeden oryginalny członek - to grający na gitarze Dino Cazares. FF dostali tylko godzinę, przyjechali tutaj prosto z Pol’and’Rocka i z tego co widzę setlista nieco się różniła, ale skupiona była na płycie Demanufacture, która została wydana 30 lat temu. Szczerze mówiąc liczyłem na większe emocje, było poprawnie i zawodowo, ale nie porwało mnie to zbytnio, ale publika była raczej zadowolona bo moshpit był od samego początku. Gitary ustawione były bardzo surowo i brakowało mi takiego „mięsa”, aczkolwiek kapela kojarzona jest z industrialem, więc może tak to miało brzmieć, zresztą było też nieco elektroniki z taśmy, ale ona była świetnym uzupełnieniem.
A na rozgrzewkę inny amerykański zespół, którego nawet z nazwy nie kojarzyłem. Frayle to kwartet z panią Gwyn Strang na wokalu. Muzycy w maskach, pani z czymś dziwnym na głowie męczyli mnie przez pół godziny. Mocne gitary, delikatny głos - atmospheric doom metal. Ale kompletnie mi się to nie kleiło, zupełnie nie moja bajka. I jeśli taka muzyka miała rozgrzać, to moim zdaniem była bardziej usypiająca.
Ciekawy wieczór, nie żałuje wydanej kasy i w przyszłości chętnie Machine Head znów obejrzę jeśli nadarzy się taka okazja.